A właściwie kwintet, bo uwielbiany przez wielu widzów Slade Wilson również przecież jest tatusiem i chyba odnajdzie w końcu swoje dziecko... Dzięki retrospekcjom, które są nieodłącznym elementem tego serialu, dowiadujemy się, jakim cudem niemal wszyscy przeżyli wysadzenie wyspy w powietrze. Powiedzenie, że stało się to cudem, to mało powiedziane. Po tym, jak pokazano skalę zniszczeń spowodowaną wszystkimi eksplozjami, wydaje się, że twórcy zwyczajnie nabijają się ze swoich widzów wmawiając im, że można wyjść z tego praktycznie bez szwanku. Inną kwestią jest to, że nie wykorzystano w ogóle potencjału, jaki tkwił w takim cliffhangerze. Wydarzeniami i konsekwencjami, a przede wszystkim zagadką kto przeżył, a kto nie, twórcy mogli się bawić przez co najmniej kilka premierowych odcinków. Jak zwykle jednak poszli na łatwiznę i tak prawdę mówiąc, kto miał zginąć w finale, zginął, a nie był to bynajmniej nikt z głównej obsady. No, może poza jednym wyjątkiem, choć w tym przypadku nie można do końca mówić o śmierci.
Mam tutaj na myśli motyw wyśmiewania i dochodzenia do tego, gdzie nasi bohaterowie pracują na co dzień i skąd biorą środki do życia. Oglądając właśnie te sekwencje miałem takie piękne poczucie "komiksowości". Nie mam pojęcia, czy takie słowo istnieje, ale mam nadzieję, że mieliście podobnie i to nie ze mną jest coś nie tak. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę, ale od jakiegoś czasu superbohaterskie seriale CW nauczyły się w komediowy sposób dobrze grać ciszą. Świetny tego przykład mogliśmy zaobserwować podczas sceny, w której Wild Dog i Quentin Lance siedzą na dywaniku u agentki FBI. Ujęcie z żabiej perspektywy, dwóch bardzo różnych od siebie bohaterów oraz cisza, która jest spuentowana trochę niestosownym i bezpretensjonalnym pytaniem. Jak dla mnie bomba! Ogólnie Arrow przyzwyczaił nas do bardzo mrocznego i ciężkiego (oczywiście kolokwialnie mówiąc) klimatu. Jak już wcześniej zauważyłem, twórcy zaczynają powoli od tej konwencji odchodzić, a takie małe pierdółki, które przed chwilą opisałem, bardzo w tym pomagają.
Wydaje mi się, że w tym miejscu wielu z Was po przeczytaniu tytułu poczuło już lekkie zaniepokojenie, oburzenie oraz nabrało ochoty, aby bronić tego serialu do samego końca. Jeśli coś takiego miało miejsce, to bardzo się cieszę, że macie własne zdanie i nie dajecie się tak łatwo "przekabacić". Mam też nadzieję, że chociaż w minimalnym stopniu Was zaciekawiłem i teraz łatwiej będzie nam wszystkim przebrnąć przez dalszą część tego tekstu. Biorę pod uwagę również fakt, że niestety niektórzy mogą nie mieć ochoty na czytanie moich nędznych wypocin. Dla takich osób przygotowałem skróconą recenzję, którą udało mi się zawrzeć w dwóch słowach. Oto i ona: No ujdzie. No. A teraz jedna uwaga. Jeśli jakimś cudem nie widziałeś jeszcze nowych odcinków, to nie mam zielonego pojęcia, co tutaj jeszcze robisz. Koniecznie je obejrzyj. Oczywiście, gdy będziesz już po seansie, zapraszam do wspólnej dyskusji pod wpisem. No chyba że wolisz napisać komentarz i podzielić się swoją opinią na temat, który jest dla Ciebie całkiem obcy.