Patrząc na inne ekranowe debiuty wokalistek (Houston, Madonna, Rhianna), to nie ma nawet porównania. Może zadanie ułatwił fakt, że Gaga w pewnym sensie gra tu samą siebie (jak Mickey Rourke w "Zapaśniku"), ale w niczym to nie ujmuje efektowi końcowemu, a ten jest powalający. Do tego dochodzi wygląd piosenkarki. Gaga, bez udziwnionego makijażu, peruk i sukienek z mięsa, prezentuje się zniewalająco. Uroda to rzecz gustu, ale ona ma po prostu jakiś magiczny i bezpretensjonalny urok dziewczyny z sąsiedztwa, trochę nieśmiałej kumpeli, w której zawsze potajemnie się podkochiwałeś, cierpiąc na zesłanie do "friendzone". Cooper z drugiej strony robi to samo, tylko odwrotnie. Aktorem jest świetnym i nie ma niespodzianki w tym, że dobrze wypada na ekranie, ale on też… ładnie śpiewa! Jeśli wszystkie artykuły mówiące o tym, że utwory zaśpiewał sam, nie są ściemą, to nie mam pytań. Nie jest to rockowe odkrycie roku, ale brzmi naprawdę dobrze i idealnie pasuje jako męskie tło dla oszałamiających partii wokalnych Lady Gagi.
Trzy (1937, 1954, 1976) – tyle razy (do tej pory) opowiedziano w kinie banalną historię, którą na warsztat wziął w swoim reżyserskim debiucie Bradley Cooper. Najbardziej znana do tej pory wersja powstała w latach 70. XX wieku z udziałem Barbary Streisand i Krisa Kristofersona. Dwa pierwsze filmy dotyczyły branży filmowej, natomiast dwa ostatnie (ze Streisand i najnowszy, tu opisywany) dotykają branży muzycznej. Opowieść jest trywialna. Jackson Maine (Cooper) to modelowy rockman: patologiczne dzieciństwo, tonie w alkoholu, wspomaga się narkotykami, a na dodatek musi mierzyć się z powolnym odchodzeniem do lamusa. Oczywiście przypadkiem poznaje piękną i utalentowaną dziewczynę, Ally (Lady Gaga). Robi z niej gwiazdę, a ona na nowo pomaga mu odzyskać chęć do życia. Problemy jednak nie znikają. Czekają, przyczajone za rogiem, a kiedy w końcu uderzą, obojgu wali się świat i nie wiadomo, jak to się skończy… Gaga i Cooper mają między sobą tyle chemii, że mogliby obdzielić kilka innych ekranowych par i jeszcze by zostało.
Ballad, od słuchania których (szczególnie w kontekście wydarzeń na ekranie) ściska w dołku, drapie po gardle, a jakaś dziwna, nieoczekiwana mgła nakrywa oczy. Nie pamiętam kiedy, po wyjściu z kina niemal od razu zacząłem słuchać ścieżki dźwiękowej… i żeby trwało to przez dobre kilka dni. Oprócz zjawiskowego i doskonałego " Shallow ", utwory takie jak " Always Remember Us This Way ", " Black Eyes ", " Maybe it's Time ", "Alibi" czy " I'll Never Love Again " to prawdziwe perełki. Żadna z syntetycznych piosenek z takiego "La La Land" nie umywa się do tego, co znajdziemy i usłyszymy w "A Star is Born". Muzyka jest sercem tego filmu. Zdjęcia nie ustępują wiele oprawie audio. Sceny z prawdziwych koncertów (pozdrawiam w tym miejscu tłumy CGI z niedawnej biografii pewnego zespołu), z reagującą na żywo publicznością, robią rewelacyjne wrażenie na wielkim ekranie. Choćby dlatego warto obejrzeć film w kinie. Autor zdjęć, Matthew Libatique, pięknie równoważy spektakularne momenty na estradzie, długimi i intymnymi ujęciami, kiedy bohaterowie są sami na ekranie.
Może niekoniecznie rozwija je w konkretnym kierunku czy odpowiada na zadane pytania, ale sporo materiału do przemyśleń można z seansu wyciągnąć. Choćby to, że obok uzależnienia czysto fizycznego (alkohol, dragi), równie silnie może działać uzależnienie emocjonalne. Albo niełatwy temat zazdrości w związku, kiedy artystyczna (i w ogóle zawodowa) kariera jednej osoby wystrzeliwuje w kosmos, a drugiej powoli gaśnie i obumiera. Pojawia się też trauma z dzieciństwa – ile szkód z tego okresu da się w ogóle naprawić, a ile wpływa na nasze życie do samego końca? Film próbuje też powiedzieć coś na temat komercjalizacji sztuki i sprzedawania "duszy" w zamian za popularność i tani blichtr. Może brzmi to odrobinę banalnie, ale film dał mi do myślenia, a to już naprawdę coś. Muzycznie film jest doskonały, sceny z koncertów powalają. Jest też muzyka, a właściwie nie tyle "też", co przede wszystkim. Przekrój gatunkowy od bluesa i rocka, przez pop mniej i bardziej ambitny, aż do nietandetnych ballad miłosnych.
…z tym, że tak naprawdę to wiadomo. Od początku do końca. Nie ma w "Narodzinach gwiazdy" ani połowy zaskoczenia, ani ćwierci zwrotu akcji. Postacie to wycięte z kartonu archetypy, z tak standardowym zestawem cech, że mogłyby po godzinach robić za wzorce w Sèvres. Normalnie wystarczyłoby to do dyskwalifikacji filmu w moich oczach, ale "A Star Is Born" to bajka. Baśń dla dorosłych. Nie udaje niczego więcej, nie sili się na dogłębną analizę psychologiczną czy zadawanie trudnych pytań. Umówmy się – nikt, przy zdrowych zmysłach, nie będzie miał pretensji do bohaterów Kopciuszka czy Królewny Śnieżki o niezbyt skomplikowane charaktery, prawda? Po głowie powinni jednak dostać scenarzyści: Will Fetters, Bradley Cooper i Eric Roth. Pierwsze piętnaście minut seansu, nawet jak na "bajkowe" standardy, jest tak bardzo przewidywalne, przesłodzone i odrealnione, że przewracałem oczami więcej razy niż podczas seansu "Solo". Potem jest lepiej, ale tempo akcji mogłoby być bardziej równe. Historia rozwija się leniwie, następnie pojawiają się dziwne przeskoki w czasie, a do finału pędzimy już z prędkością Pendolino (takiego prawdziwego, nie polskiego).
Jest też jedna scena, a w zasadzie SCENA, która nie powinna przejść nawet wstępnego czytania scenariusza. Otóż jest sobie ZŁY PRODUCENT, jeszcze bardziej schematyczny od pozostałych postaci i to jego monolog ma decydujące znaczenie dla zakończenia. Tenże monolog jest tu tak bardzo niepotrzebny, tak łopatologiczny, tak bezcelowy, że nie wiem jak ktoś mógł to dopuścić do ostatecznej wersji filmu. O ile bardziej wymowny i ciekawy byłby finał, bez walenia ludzi w głowę dechą z napisem "WYJAŚNIENIE MOTYWACJI BOHATERA". Po czasie trochę mniej mnie to złości, ale gdybym pisał ten tekst zaraz po seansie – odjąłbym jedno oczko tylko za ten moment, tak bardzo psuje on immersję. Gaga bez wszystkich makijażowo-odzieżowych udziwnień wygląda po prostu cudnie. Tyle narzekania, bo pozostałe elementy zwyczajnie mnie urzekły. Po trudnym początku już myślałem, że nic mnie do filmu nie przekona, ale potem na ekranie pojawiła się Ona. Stefani Joanne Angelina Germanotta znana bardziej jako Lady Gaga. O tym, że śpiewa cudownie, wiedziałem od dawna, ale że potrafi zagrać jak zawodowa aktorka?
Artysta David Bowie zyskał światową sławę. Uznawany jest za jednego z najbardziej nowatorskich i odważnych wykonawców XX w. Od debiutu w latach 60. był doceniany przez szerokie grono krytyków. Odniósł także ogromny sukces komercyjny i na zawsze odmienił oblicze kultury popularnej. Dokument odkrywa na nowo muzykę i twórczość Davida Bowie, dzięki prywatnemu archiwum piosenkarza. Widzowie zobaczą nagrania z występów, które nigdy wcześniej nie ujrzały światła dziennego. Poznają prawdziwe oblicze gwiazdy rocka, która znacząco wpłynęła na kształt współczesnej kultury.
W nocy PiS przegłosował poprawkę o DOFINANSOWANIU KOŚCIOŁA. "Jest wy... Tatiana Okupnik rapuje o "tabu w macierzyństwie": "Tak, proszę pani,... Joanna Przetakiewicz staje w obronie skompromitowanej Victorii Beckh... Meghan Markle i Harry skarżą się na DRONY latające nad ich domem: "B...
Twórcy filmu doskonale o tym wiedzą i robią sobie z tego żarty. Małe zastrzeżenia można mieć co do scenariusza. Artystyczne wybory filmowej Ally krążą gdzieś wokół kariery muzycznej Lady Gagi. W filmie jest również kilka scen, które były zaśpiewane na żywo i nigdy w ogóle ani razu nie przećwiczone. Artystka po podbiciu światowego rynku muzycznego postanowiła pokazać się na dużym ekranie. Narodziny gwiazdy mogą być całkiem niezłym startem dla jej filmowej kariery. Bradley Cooper udowadnia natomiast, że lata pracy u najlepszych reżyserów nie tylko wyostrzyły jego zmysł jako autora filmu i scenarzysty, ale też poprawiły jego warsztat aktorski. Ten film będzie z całą pewnością rządził i dzielił w czasie przyszłorocznego rozdania Oscarów, bo na pewno na to zasługuje. Zapraszamy do oglądania tego filmu online na naszej stronie. Oglądaj online cały film Narodziny gwiazdy – 2018 – Lektor PL
Narodziny gwiazdy – 2018 – Lektor PL Bradley Cooper wciela się tutaj w rolę gwiazdy muzyki country – Jacksona Maine'a. Jego kariera drastycznie chyli się ku upadkowi przez niezwykle utalentowaną młodą piosenkarkę imieniem Ally (tutaj Lady Gaga). Jack namawia młodą Ally do wyjścia z cienia i pomaga jej w karierze. Ta nabiera tempa, a Jack zaczyna usuwać się w cień w porównaniu z jej osiągnięciami. Z czasem zaczyna mu to ciążyć i artysta przestaje sobie radzic z bardzo szybko gasnącą własną gwiazdą. Recenzja Jak to na film muzyczny przystało w Narodzinach gwiazdy jest kilka takich dobrych numerów, ale nie zapadły mi jakoś szczególnie w pamięci. Cooper śpiewa całkiem nieźle, ale Lady Gaga zjada go na śniadanie. Jeśli chodzi o akcent aktorski, to oczywiście stroną przeważającą będzie tutaj Bradley. Historia zawarta w filmie nabiera większej wiarygodności wtedy, gdy choć troszkę zainteresujemy się życiem Lady Gagy. Zupełnie nieprzypadkowo Ally została odkryta w barze dla drag queens – świat gejów kocha Gagę, a w show biznesie krążą plotki, że gwiazda jest lub była facetem.